Bohdan Wrocławski - Z notatnika przeciętnego obywatela
PANIE MINISTRZE PROFESORZE PIOTRZE GLIŃSKI
Tak dla własnych potrzeb, spokoju ducha i ciała usiadłem i zacząłem sumować sto dni rządów Pana w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa. Inni to czynią, Pani Premier Beata Szydło, kilkunastu ministrów jak pliszki swoje ogonki chwalą, dziennikarze trajkocą w te i we w te, jedni że cudnie, drudzy, że do bani - normalna młócka publicystyczna, z której każdy obywatel naszego kraju może sobie wybrać to, co mu odpowiada, tak jakby wybierał z restauracyjnego menu.
Ja nie wybrałem nic, bom zawsze nieufny wobec polityków i tych z rządu i tych z opozycji, boć zawsze grają z partytury, którą ktoś im zafundował.
Zatem, Drogi Panie Ministrze, Szanowny Panie Profesorze, Piotrze Gliński, cieniutko, cieniutko wypada te sto dni w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa. A wie Pan dlaczego? Ano z tej prostej przyczyny, że nie do końca zdaje Pan sobie sprawę z tego, co my oczekujemy od Pana. Nie ma Pan zbyt dużej wiedzy o naszych środowiskach, naszych potrzebach i problemach. Nie winię Pana za to, ale mam pretensje, że znów jak każdy polityk obwarował się Pan w swoim gabinecie, nie przyszedł do malarzy, aktorów, pisarzy, nie wypił Pan kawy w literatce w Domu Literatury, czy piwa z malarzami wieczorową porą, a wódeczki w ZASP-ie późną nocą, gdzie mógłby Pan usłyszeć to i owo, co znacznie wzbogaciłoby Pańska wiedzę o naszych troskach i potrzebach.. A dlaczego tak? Ano, bo my jesteśmy trochę inni, tak ciut, ciut i można z nami serdecznie porozmawiać, co do tej pory udawało się tylko jednemu człowiekowi, jednemu ministrowi i do tego także wicepremierowi. I był to komuch i jeszcze do tego, do dziś go chwalą i ci, którzy byli w opozycji i ci którzy latali z czerwonymi legitymacjami. Nazywał się Tejchma. Niestety, podobnie jak z Panem było z ministrem Bogdanem Zdrojewskim, który też wpadł do ministerstwa na Krakowskim Przedmieściu z desantu. Podobno miał być w MON-ie, wylądował u nas, bez naszego entuzjazmu i tak mu zostało do końca panowania. On i urzędnicy sobie, ludzie kultury sobie.
Myślę, że teraz będzie podobnie, ponieważ wszystkie przesłanki na niebie i na ziemi na to wskazują. Bo widzi Pan, tak to już jest, że dobry gospodarz od rana do nocy szwenda się po swoim gospodarstwie, patrzy czujnym wzrokiem, a to deska z płotu odłazi, trzeba przybić, a to krety ryją w ogródku… A Panu jakby było wszystko jedno, dzieje się, to się dzieje, może się nie zawali. I tak sobie postanowiłem, że zupełnie bezpłatnie, jak to mawia młodzież, za frico, podpowiem Panu od czasu do czasu, co ewidentnie wielu ludzi z środowisk kulturotwórczych doprowadza do szewskiej pasji, a co bez specjalnego wysiłku może Pan naprawić, oszczędzając ludzkie nerwy a czasami i skromny budżet ministerstwa.
O tym, że istnieje potrzeba kompleksowej ustawy dotyczącej kultury jeszcze sobie porozmawiamy innym razem. .Oczywiście według znanej zasady : „ gadał dziad do obrazu a obraz doń ani słowa, taka była ich rozmowa”. Gdzie oczywiście ja jestem dziadem. I wiek i pozycja z dołu społecznego do tego mnie predestynują. A co mi tam, niech będzie.
Dziś powiem Panu, o tym jak wygląda staranie się twórców o otrzymanie grantów, stypendiów z Pana resortu. Otóż trzeba wypełnić wielostronicową bumagę, w której piętnaście razy należy napisać to samo. Rubryczki śliczne graficznie jedna pod drugą niczym PIT-y w Urzędzie Skarbowym, pomylisz się o jotę i już po tobie i twoje podanie, twój elaborat sporządzany według urzędniczych zachcianek, ląduje w koszu na śmieci, boś go źle wypełnił z względów formalnych.
Zatem mam wielką prośbę do Pana Ministra – niech Pan bez pomocy swoich urzędników wypełni ową bumegę i przy tym nie użyje żadnego brzydkiego wyrazu, nie ciśnie żadnym przedmiotem o ziemię i co najważniejsze nie popełni też żadnego błędu formalnego, jak to mawiają urzędnicy resortowi, który zdyskwalifikowałby owe pismo w staraniach o granty czy stypendium twórcze.
Kiedyś napisałem na FB, jak to mój przyjaciel Janek Himilsbach w ówczesnej kawiarni Związku Literatów Polskich napisał ołówkiem ciesielskim na papierze pakowym podanie o stypendium i podał będącemu tam ministrowi kultury ( no, niech nie budzie Pańskiego zdziwienia – ministrowie przychodzili tam i to niektórzy często) I tak dla Pańskiej szanownej wiedzy – stypendium dostał.
Nie do pomyślenia nawet w najbardziej rozbuchanej wyobraźni twórczej. Gdyby ktoś dziś mi opowiedział, że taki fakt miał teraz miejsce, zaliczyłbym to do opowieści barona Munchausena. Pan, Panie Ministrze zapewne też.
Jakoś musimy z tego biurokratycznego pata wybrnąć. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że urzędnicy ministerialni, będą mówić, argumentować, powoływać się na wymogi Unii Europejskiej… Ale Pan zechce sobie przypomnieć, jak to było z Węzłem Gordyjskim… Intersujące, prawda? Może zatem weźmie Pan kozik do ręki i tylko jednym, tym jednym zamachnięciem zdobędzie u ludzie z środowisk kulturalnych tyle punktów, ile żadnemu ministrowi nie udało się zdobyć od upadku komuny.
Zatem Panie Ministrze, Profesorze, Wicepremierze Piotrze Gliński będzie Pan miał odwagę i machnie tym kozikiem…?